20100909

Vibeke

Kazała do siebie mówić Vibe, tak jak tytuł tego magazynu Quincy Jones’a.  Jej mama wyprosiła u dyrektorki, żeby tak właśnie ją wpisać do dziennika. Więc tak ją wyczytywali nauczyciele, a że na nazwisko ma Frost, nikt nie załapał, że przyjechała z Danii. Vibeke Frost. Tylko ja wiem jak jest naprawdę.

Rok temu się tutaj wprowadziła i chodzi do tej samej szkoły co ja. To jedyna anglojęzyczna szkoła w okolicach Budapesztu, która zatrudnia wykwalifikowaną kadrę amerykańskich nauczycieli. Podobno jest rok młodsza, ale taka zdolna, że pozwolili jej uczyć się w klasie rok wyżej. Fakt, po angielsku nawija tak, że sam na początku myślałem, że to jakaś Brytyjka. O to jej chodziło, żeby wszyscy tak myśleli. Ale ma pecha.

Mówi, że jest córką dyplomaty. Matka przyjeżdża po nią pod szkołę takim nieprzyzwoicie wielkim, białym, czy raczej kremowym Land Roverem Discovery – na dyplomatycznych tablicach. Ale to gówno prawda.

Tak się akurat złożyło, że mój ojciec od 14 miesięcy (sprowadziliśmy się tutaj zaledwie miesiąc wcześniej niż Oni) zarządza konserwacją i obsługą techniczną budynku brytyjskiego konsulatu. Tego samego, w którym rzekomo dyplomatą jest pan Frost. Rzeczywiście – bujna, blond-ryża czupryna jowialnego taty Vibeke wystawała zza wysokiego blatu w holu konsulatu. Tak właśnie, w korytarzu, tuż obok recepcji. Bo był sekretarzem. Nie takim poważnym sekretarzem, jak w Parlamencie Europejskim. Tylko taką męską sekretarką od organizowania podróży, cateringu, etc. Nie uważam tego za wstyd, tym bardziej, że z domu wyniosłem szacunek dla każdej pracy. Ale, do cholery, dyplomata z niego taki, jak ze mnie Travis Pastrana – też mam przecież swój własny motocykl crossowy.

Ja to wiem i trzymam tę wiedzę dla siebie, może kiedyś ją wykorzystam. Sądząc po tym, jak ona mnie traktuje, chyba domyśla się, że ja wiem. Ale być może jest zupełnie inaczej – ona wszystkich tutaj traktuje jak powietrze.

W ostatnie wakacje poznaliśmy się na jednym z tych miejskich basenów pod gołym niebem. Że się poznaliśmy, to zbyt wiele powiedziane – zostaliśmy sobie przedstawieni i zamieniliśmy parę słów, grzecznościowo.

Gapiłem się na nią dłuższą chwilę, ni to z ciekawością, ni to z obrzydzeniem. Nie żeby była brzydka, absolutnie nie w tym rzecz. Wręcz przeciwnie, ma wszystko na swoim miejscu i jest bardzo zgrabna. Na tyle, na ile dziewczyna w jej wieku może być. I te długie, jaśniuteńkie włosy. Ale było w niej coś odpychającego. Niesprecyzowany bliżej chłód. Marszczyła brwi i czoło delikatnie, wyglądając jakby była na wszystkich obrażona. I te okropne chłopięce oczy, zerkające lekceważąco na każdego, kto nie jest jej rodzicem. Dobrze, że chociaż źrenice miała ciemne, blondynki miewają błękitne oczy – wtedy wyglądałaby jak te wszystkie mroczne postacie ze snów agenta Coopera w Miasteczku Twin Peaks. Jak martwa Laura Palmer, tylko że tamta to się chociaż uśmiechała. Nie tylko na zdjęciu się uśmiechała, w foliowym worku też była pogodna.

Unosiła się na wodzie, na błękitnym, dmuchanym materacu. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby w basenie ktokolwiek leżał na materacu w ten sposób – zwykle każdy, bez względu na wiek, traktuje materac jak zabawkę, wskakuje na niego, przekręca go, miętosi. Ona ułożyła się na nim jakby pozowała na księżniczkę na ziarnku grochu. Leżała na plecach, jedną rękę trzymała przy czole, niczym pani reklamująca tabletki na migrenę. Nogi lekko podkurczyła, złączyła kolana i ułożyła je na boku. Pieprzona mimoza. Pech chciał, że pół godziny później, gdy przy basenowym barze stałem z kumplem w kolejce po hot doga, pojawiła się i ona. Okazało się, że oboje chodzili razem do klasy, więc kolega nas sobie przedstawił i poszedł się wysikać.

- Cześć. Vibe.
- Cześć. Paweł. Mów mi Paul, będzie łatwiej.
- OK. Paul. Wszystko u ciebie w porządku? – zagaiła anglosaskim zwyczajem
- Taa, wszystko gra… 

Odniosłem wrażenie, że już po tych pięciu sekundach rozmowy ona jest potwornie mną znudzona. Dialog może i był drętwy ale trwał chyba zbyt krótko, żeby się znudzić. Przemknęło mi jednak przez myśl, jak któregoś dnia odwiedziłem mojego dziadka w szpitalu. Zwykle spał, ale tego dnia wszedłem w chwili, gdy właśnie się przebudził i był w wyjątkowo dobrym nastroju. Przysięgam, że już po pół minuty słuchania jego niezbyt przytomnego monologu zacząłem z nudów ziewać. Możliwe, że ona teraz poczuła to samo. Możliwe, że poczuła ode mnie taką samą woń przetrawionego czosnku, jaką ja wtedy czułem od niego. Lubię czosnek. Mama mawia, że ten zapach „wyłazi” przez skórę i nie przystoi nikomu, kto nie ma wnucząt. Dlatego zajadam się nim tylko w piątki, ale czasem jeszcze w poniedziałek czuć. Może tak było tego dnia.

- Kojarzę cię z widzenia – zagaiłem. - Twój tata pracuje w konsulacie, co nie?

Przez ułamek sekundy widziałem podejrzliwy błysk w jej oczach.

- Skąd wiesz?!...  – spytała, po czym nie czekając na moją reakcję odpowiedziała bardzo pewnie - Zgadza się. Jest dyplomatą. 

Głupia pipa. To był jedyny raz kiedy z nią rozmawiałem. Od tamtej pory mnie unika, ale jak się zastanowić, to każdego chłopaka tak traktuje. Ma się za kogoś lepszego i to wcale nie z powodu rzekomej pracy ojca. Z powodu swojej urody.

Ja tam nic specjalnego w niej nie widziałem, ot, kolejna szczupła blondynka. Ale mi po prostu zabrakło wyobraźni i doświadczenia, które miał tamten facet. Drobny trzydziestoparolatek, był tego dnia na basenie. Trochę pływał, ale dało się zauważyć, że przyszedł tam głównie po to, żeby popatrzeć na młode, dziewczęce ciałka. Zapamiętałem go dobrze, bo przypominał mi kogoś. Był taki gość w filmie Mulholland Drive, był chyba reżyserem czy coś, w każdym razie jakaś drugoplanowa postać. Ten na basenie miał takie same, gęste, czarne włosy w nieładzie, takie same okulary z grubymi, czarnymi oprawkami – coś jak kultowy model wayfarer, ale na pewno nie były to Ray Ban’y. Obydwaj mieli żydowskie rysy twarzy z rzucającym się w oczy nosem, oraz jak się później okazało, obydwaj mieli na imię Adam. Ktoś mi potem mówił, że gość był szefem jakiejś agencji wyszukującej młode talenty aktorskie.

Na Vibeke patrzył jednak zupełnie nie jak na aktorkę. Myślę, że już wtedy rodziła mu się w głowie genialna i stara jak świat mieszanka zaspokojenia swoich fantazji seksualnych i jeszcze zarobienia na tym. Bez specjalnych ceregieli podszedł do ojca Vibe i prawdopodobnie wyłożył mu swoją wizję wykorzystania jej urody. Gdybym ja był panem Frostem to chyba bym takiemu typkowi wsadził jego własne kąpielówki głęboko do gardła za podszyte gwałtem gapienie się na moją córkę. Ale Frost miał inne zdanie.

Nie wiem czy zboczek Adam miał tak rozległe kontakty, czy to wstrętne dziewuszysko rzeczywiście reprezentuje jakiś unikalny okaz urody, ale już kilka tygodni później jej zdjęcia można było znaleźć w lokalnym wydaniu Bravo Girl. Nawet kupiłem ten numer, a ściślej mówiąc poprosiłem mamę, żeby kupiła, bo mój wizerunek mocno mógłby ucierpieć, gdyby ktoś mnie z tym zobaczył. Pojęcia nie mam co tam pisali, bo po węgiersku znam najwyżej pięć słów, ale chyba nic istotnego, bo to w końcu tylko pokaz jesiennych ciuchów. I rzeczywiście, na tych fotografiach robiła wrażenie. Nigdy nie przypuszczałem, że makijaż może tak kogoś odmienić. Dziś wiem, że większość naturalnych jasnych blondynek piękna jest tylko do momentu, gdy mają pomalowane oczy. To te paskudne blond rzęsy i jasny kolor ust sprawiały, że nigdy wcześniej nie potrafiłem na nią patrzeć dłużej niż parę sekund. Z pomalowanymi, podkręconymi rzęsami, wyregulowanymi brwiami, przypudrowanymi piegami i z błyszczykiem na ustach, wstyd mi to przyznać, pociągała mnie nawet. Nie podobało mi się tylko jej sflaczałe ciało nieskażone sportem. Ale do prezentowania mody to chyba nawet lepiej. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie przestanie wsuwać tyle żelków, to jak tylko skończy dojrzewać pewnie zacznie jej tyłek rosnąć. Zresztą, walić to.

Od tamtej pory jej zachowanie nie zmieniło się zbytnio. Po prostu już wcześniej zachowywała się jak gwiazda, jak ktoś ulepiony z lepszej gliny. Sądzę, że jej marzeniem było, żeby podjeżdżał po nią do szkoły jakiś młody, wysportowany i opalony biznesmen, najlepiej Francuz lub Włoch. Żeby siedział w białym, skórzanym fotelu Maserati albo Bentley’a bez dachu, miał na sobie różowe polo Ralph Lauren i błękitny pulower zarzucony na plecach. Żeby otwierał jej drzwi i zawoził do willi, w której będzie się mogła się położyć i nic nie robić. I wpieprzać żelki. Żałosna dziwka. Tak o niej wtedy myślałem. Nie puszczała się, ale za taki standard życia chyba była skłonna. Tak myślałem.

Już za 2 lata, tuż po swoich szesnastych urodzinach otrzyma propozycję nie do odrzucenia. Propozycję, która nigdy nie zostanie zwerbalizowana. Będzie to tylko bardzo subtelna sugestia. Wręcz niewinne pytanie. Ale ten uśmiech, iskra w oczach pytającego, nie pozostawią najmniejszej wątpliwości. Bo pytający lubi takie świeże, delikatne. I dużo może zdziałać. Jak ta omawiana właśnie sesja dla niemieckiej edycji Esquire. Nie byłaby podpisana z nazwiska, ale zdjęcia dla takiego magazynu, z ręki samego Sante D’Orazio, to byłby strzał. Takie portfolio to przepustka do wielkiego świata, dla którego, jak sądziła, była stworzona.

Drgnie jej tylko dolna warga, syknie na niego po duńsku „skurwysynu” i wybiegnie z rezydencji. Nazajutrz przyleci po nią tata, który będzie już wtedy prowadził dom pogrzebowy pod Kopenhagą, biznes odziedziczony po swoim zmarłym ojcu. Gdy już Vibe stanie na nogi, wtedy skończy szkołę i zatrudni się w urzędzie. Jako Vibeke. I jeszcze sporo czasu upłynie, zanim znów zdecyduje się pomalować oczy.

Ja to po prostu wiem.

8 komentarzy:

  1. paul, ty to napisałeś?? :))

    OdpowiedzUsuń
  2. masz coraz lżejsze pióro. W pozytywnym znaczeniu. Pomijając treść [odnajduję tu pewne naleciałości z prowadzonych z Tobą rozmów :)],
    to styl jest, hm.. płynny (?)
    i co dalej?? ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki. Co dalej? To się zobaczy. Jak będzie pozytywny odzew, to mam w głowie co najmniej kilka innych postaci, ale nie wiem czy się napiszą tak gładko jak Vibe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Prosimy o jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedostateczny popyt na sztukę tego rodzaju oraz brak namacalnych korzyści powoduje brak motywacji :)
    na razie mi się nie spieszy z rozpoczęciem dalszych prac, aczkolwiek to na pewno nie koniec. Jak coś się urodzi to na pewno to ogłoszę.

    OdpowiedzUsuń
  6. uff..uspokoiłeś mnie ;)

    OdpowiedzUsuń